czwartek, 7 maja 2015

Od Eleny - c.d Isil

Atronach lasu przybrał dość niecodzienny kształt niedźwiedzia. Spodziewałam się, że w końcu na niego natrafimy, ale nie wiedziałam, że tak szybko. Wiła, inna nazwa na tego atronacha, legła na boku. Zielone światło zaczęło wypływać z martwej kupki kamieni i wirować wokół zabitego. Coraz szybciej i szybciej. Wiedziałam co się za chwilę stanie.
- Uciekaj! -zdążyłam krzyknąć i wskoczyłam na pobliski kamień. Isil rzuciła mi zdezorientowane spojrzenie i nie ruszyła się z miejsca. Atronach, coś na wzór samobójców zamachowców, wysadził się w powietrze. Efektem tego wybuchu było lecące wszędzie błoto. Isil oberwała mokrą ziemią prosto w twarz. Łapami zrobiła tzw. wycieraczki i ściągnęła błoto z oczu. Nie mogłam opanować chichotu.
- Eee.. Isil -zaczęłam, pokazując na jej pysk.
-Nie komentuj proszę -uniosła łapy do góry i opuszczając głowę z westchnieniem.-Jest tu gdzieś strumyk, albo jakieś źródło?
-Tak kilka kroków stąd- odpowiedziałam, przypominając sobie przestudiowane mapy przed wyprawą. Wskazałam jej drogę nad wodę i starałam się powstrzymać od uśmiechu, gdy wadera odwróciła się ciężko pod ciężarem błota.
-Zaraz przyjdę- rzuciła Isil i poszła się umyć. A ja posprzątałam po tym pobojowisku.


Było 5 dzień od kiedy wyruszyłyśmy do Kaplicy Medei. Dobrze się nam szło. Isil była dobrą kompanką. Potrafiła słuchać, ale gadać też. Miała wiele ciekawych opowieści w zanadrzu. Ale gdy tylko pytałam ją o jej przeszłość, to zamykała się, jak małża na powierzchni. Nic nie potrafiłam od niej wyciągnąć. Nagle Isil się uśmiechnęła.
- Chyba jesteśmy już blisko -powiedziała, wskazując głową przed siebie. Spojrzałam we wskazanym kierunku. Za wzniesieniem unosił się dym, ulatujący z komin.
- Tak -Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, ale też niepokojącego uscisku w żołądku. Wrażenie było takie, jakby ktoś bawił się moim jelitem cienkim. Nie byłam tam od bardzo dawna. Nawet nie wiem, czy mnie pamiętają. Zrobiłam kolejny krok i przed moimi oczami rozległ się wspaniały widok. Skupisko namiotów i posklejanych domów sięgało, aż po horyzont. Wilki i ludzie krążyli po tej osadzie, krzycząc i wołając. Słychać było śmiech i radość. Wokół unosił się słodki zapach ziaren kakaowca i orientalnych przypraw. Uśmiechnęłam się. Dopełnieniem tego pięknego krajobrazu były dwa fioletowe księżyce. Iluzja stworzona przez Mnichów Szepczących.
- Ale tu pięknie -zachwyciła się Isil. Tylko pokiwałam potakująco głową.
- A więc żyjesz -usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się. To była Farla. Na jej paskudnej buźce malował się pogardliwy grymas.



<cd. Isil>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz