Clare patrzyła na mnie swoimi
smutnymi oczami. Miała w nich łzy. Kule poszybowały w powietrzu i
postrzeliły ją. Podziurawiły ją na sito. We śnie mogłem być
tylko biernym obserwatorem. Nie mogłem krzyczeć, ani do niej
podbiec. Krew trysnęła z jej ran, barwiąc podłogę na czerwono.
Lily wrzasnęła. Chciała podbiec do umierającej wilczycy, ale
przytrzymał ją Caspian. Wziął ją na grzbiet i odbiegł. Kule
znowu zawirowały. Clare patrzyła na mnie ze smutkiem. Zanim sen się
rozwiał usłyszałem:
– Alex...
Nie zdążyła powiedzieć nic
więcej. Umarła.
Obudziłem się.
Nie krzyczałem, ani nie podniosłem się gwałtownie. Po prostu
otworzyłem oczy, starając się uspokoić serce. Clare. Zacisnąłem
zęby. Ktoś zapukał do drzwi.
– Alex? –
usłyszałem.
– Tak?
Spojrzałem w
stronę wejścia. Stała tam Demetire. Ubrana była w długą koszulę
nocną i wychodzone czarne kapcie. Policzki miała mokre od łez.
Dolna warga jej drżała.
– Co się stało?
– zapytałem zaniepokojony.
– Koszmar –
wyszeptała krótko. – Mogę z tobą zostać? Mamy nie ma. Ani
taty.
– Jasne.
Podeszła do mnie i
przytuliła się do mnie.
– Co ci się
śniło? – zapytałem cicho.
– To co zawsze.
<cd. Deme>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz