-Tyvsa!Tyvsa!Ocknij się...proszę...Tyvsa!-darłem się jak najęty,a wadera siedziała bez ruchu.Szturchnąłem ją,tym samym wywołując,że po jej policzku pociekły kolejne łzy.Usiadłem na przeciwko niej,ale po paru minutach,zrezygnowałem,z patrzenia się w jej cierpiące oczy,a przecież były takie piękne...tak mocno niebieskie i to bardziej niż niebo.Nagle naszła mnie myśl,żeby spróbować przemówić do niej mentalnie...może to pomorze...oby
-Tyvsa!Słyszysz mnie?-wysłałem,w jej stronę.Zdziwił mnie brak,jakiejkolwiek tarczy
-Idź sobie-usłyszałem w głowie
-Nie pójdę,puki ty nie wrócisz!
-Niby gdzie?
-Do rzeczywistości
-Ale jej już nie ma,jest tylko cierpienie-poczułem,że wrzuca mnie z swojej podświadomości i buduje potężny mur,jednak mimo tego w głowie słyszałem wciąż,jej cichy głos mówiący:
-I jedno o czym marzę to umrzeć...bo bez ciebie,ja nie umiem funkcjonować...pomóż mi...jak mogłam być taka głupia i naiwna...-próbowałem wydostać się z potopu smutnych myśli wilczycy,ale nie mogłem,stały się częścią mnie-...jak mogłam wierzyć,że powrócisz....jak mogłam wierzyć,że znów ujrzę twój blask...że wróci światło...-w kółko słyszałem to w głowie,tym samym nie widząc nić,tylko głęboką,przytłaczającą czerń,ogarniającą jej umysł.Po chwili wokół zrobiło się cicho,lecz tylko na nieznaczną,chwilę,bo nagle echem poniosły się jej kolejne myśli:-...siedzę i umieram,powoli,od środka-a potem udało mi się wyrwać z objęć jej smutku...
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz