czwartek, 28 sierpnia 2014

Od Okami'ego-c.d Seanit

Obudziłem się. Wyjrzałem przez okno. Pogoda była ładna, zero chmur na niebie, widać było też pierwszą kwartę księżyca, a obok niego widniał zarys słońca. Przetarłem oczy. Jak to możliwe? Przez całe życie dorastałem bez słońca, a tu nagle... Niemożliwe, po prostu niemożliwe. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby spytać o to Tyvse. Zapatrzyłem się w chmury. Nagle zobaczyłem małą czarną kropkę.  Stopniowo robiła się coraz większa, aż w końcu mogłem rozróżnić co to. Był to czarny smok.  Na jego grzbiecie siedziała Seanit, brązowy basior, którego widziałem w jej komnacie i biały wilk, prawdopodobnie nowy członek watahy. Mimo, że wielki gad niósł taki ciężar, poruszał się z wielką prędkością i niezwykłą gracją. Uważnie przyjrzałem się temu stworzeniu. Nigdy nie widziałem nic wspanialszego i bardziej wyjątkowego. Gdy smok był już bardzo blisko, mogłem zobaczyć mięśnie pod jego skórą. Niesamowite. Spojrzałem znów na jego grzbiet. Brązowy wilk opierał się o Seanit. Poczułem ukłucie zazdrości. Dopiero teraz poczułem,  jak bardzo jestem o nią zazdrosny. Popatrzyłem jeszcze jak lądowali i szybko zbiegłem na dół, aby z bliska obejrzeć i smoka, i basiora. Szedłem tą drogą bardzo często, Tyvsa i Seanit miały komnaty niedaleko wejścia do zamku, więc teraz najszybciej jak potrafiłem popędziłem dobrze znaną mi trasą. Odtwarzałem z pamięci po kolei wszystkie zakręty, aż dotarłem do wejścia.
-...i Ren odleciał na Reyu i poszłam ich szukać i potem dwunożni się pojawili i wpadłam w pułapkę, Pat walczył ale nie dawał rady i potem pojawił się Ren i ich odstraszył i... i...-usłyszałem zakłopotany głos Seanit. Wpadłem akurat w tej chwili, kiedy Tyvsa przytulała ją. Na słowo "dwunożni" od razu przypomniało mi się zdarzenie, gdy miałem 2 lata: Szedłem wtedy pewną leśną ścieżką. Byłem bardzo szczęśliwy, że udało mi się ukraść całe udo jelenia. Zamierzałem znaleść jakąś małą jaskinie i delektować się w niej swoją zdobyczą. Upatrzyłem sobie jedną i już byłem przy niej, gdy poczułem lochę z 4 młodymi. Za nią biegły 2 zwierzęta, których nie potrafiłem nazwać. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem się z takim zapachem. Nagle z pobliskich krzaków wyłonił sie owy dzik z małymi. Przebiegł przede mną, a 3 młode za nią. 4 maluch zaplątał się w cierń. Instynkt kazał mi uciekać,ale serce pomóc. Nie mogłem dłużej patrzeć jak mały dzik usiłuje się wydostać. Pomogłem mu, odsuwając wstrętną roślinę. Trochę pokaleczyłem sobie pysk, ale mało mnie to obchodziło. Następnie wziąłem go delikatnie w zęby i pognałem do przodu.
-To wilk!-usłyszałem za sobą krzyk, a potem strzał. Upadłem.Poczułem okropny ból w okolicy prawej tylnej nogi, ale nie miałem czasu ocenić szkód. Szybko wstałem i kulejąc doczłapałem do jaskini, mijając udo. Wszedłem bardzo daleko wgłąb. Mały dzik zaczął się wiercić. Widocznie nie lubił ciemności. Dotarłem do najlbiższej ściany i położyłem się. Maluch trochę pochodził, ale potem opadł i zasnął. Wsłuchałem się w jego małe serduszko i też odpłynąłem. Przez następne kilka dni leżeliśmy w grocie, aż któregoś dnia maluch umarł. Zapewne z głodu, ja byłem do niego przyzwyczajony, mogłem wytrzymać nawet tydzień nic nie jedząc, ale mały dziczek? I tak cudem przetrwał te kilka dni. Po 6 dniach ciągłego oblizywania rany  zdołałem w końcu wydostać się na zewnątrz. Udo cały czas leżało w tym samym miejscu więc je zjadłem i poszedłem do najbliższej wioski, wierząc, że ktoś się nade mną zlituje i opatrzy mi ranę. Niestety, miałem pecha. Jednak po kilku tygodniach przestało aż tak boleć i mogłem normalnie chodzić. Od tamtego czasu prześladuje mnie zapach istoty, która chciała mnie zabić. Teraz ten sam zapach poczułem od "mojej" Seanit.
-Dwunożni?!-krzynąłem. Nie widziałem wtedy tej bestii, ale coś podpowiadało mi, że to na pewno ona. Nagle uświadomiłem sobie,że mogło coś się stać Seanit-Co się stało?! Jesteś ranna?
-Tylko trochę boli mnie noga i jestem zmęczona, ale nic poważnego mi nie jest-uśmiechnęła się. Od razu zmiękły mi łapy, jej uśmiech był zabójczo piękny.
-Cieszę się, że tylko to. Jednak mógłbym zobaczyć ranę?-nie byłem pewny.
-Jasne, ale w mojej komnacie.
-Oczywiście-uśmiechnąłem się łobuzersko-Kiedyś bardzo interesowałem się uzdrawianiem-trochę skłamałem, ale nie mijało się to aż tak z prawdą. Szara wilczyca spróbowała podejść do drzwi zamku. Po drodze niechcący stanęła na obolałej łapie i upadła. Wszyscy szybko podbiegli i pomogli jej. W tym oczywiście też ja. Odprowadziliśmy ją do jej komnaty, a potem do łóżka.
-Ufff udało się-na jej pysku odmalowała się ulga, że w końcu może odpocząć.
-Wiesz co... twoją ranę zobacze jutro, na razie odpocznij sobie-nie chciałem jej dłużej męczyć.
-Okej, to przyjdź jutro po zachodzie słońca-odparła i mrugnęła do mnie.
-Oczywiście, do zobaczenia-powiedziałem i wyszedłem, zostawiając moją ukochaną z Tyvsą, brązowym i białym wilkiem.
                                                                           ***
Następnego dnia obudziłem się o wschodzie słońca, a właściwie jego zarysu. Nie wiem czemu, byłem bardzo szczęśliwy i podekscytowany. Śniła mi się Seanit, ale chyba nie z tego powodu. A no tak! Dzisiaj miałem przyjść do jej komnaty. Od razu poderwałem się z łóżka i popędziłem do pokoju Seanit, po drodze śpiewając "Dam radęęę! Zaproszęęę ją na randkęęę! O tak!". Gdy dotarłem do jej drzwi, z jej komnaty wyszła pokojówka.
-Dzień dobry!-powitałem ją-Czy Sea już wstała?-byłem bardzo szczęśliwy, ale denerwowałem się trochę.
-Tak, tak, coś ty dzisiaj taki wesoły?-zapytała z ciekawością
-To moja tajemnica, proszę pani- odpowiedziałem jej wesoło.
-Dobrze, nie będę wnikać-mrugnęła do mnie i poszła w swoją stronę. Chwilę stałem przed drzwiami, nie wiedząc jak powiedzieć Seanit co zamierzałem. W końcu wziąłem się w garść i otworzyłem drzwi.
-Cześć! Jestem, jak obiecałem-przywitałem ją-Nie przeszkadzam? Siedziała właśnie na łóżku i kończyła śniadanie. Szybko przeżuła i odpowiedziała:
-Nie, spokojnie, ale ty dzisiaj wesoły.
-Wiem, to dlatego, że w końcu mogę z tobą dłużej pogadać-uśmiechnąłem się łobuzersko.
-Chciałeś obejrzeć tą ranę?-zmieniła temat
-A tak, jasne-odłożyła pusty talerz i położyła się na łóżku, żebym mógł przyjrzeć się z bliska skaleczeniu. Rana była mała, jednak i tak mogła być skażona.
-Masz może trochę wody utlenionej?-spytałem się jej
-Tak, leży na najwyższej półce w apteczce, w łazience.-wyjaśniła
-Okej, zaraz wrócę-odpowiedziałem, po czym skierowałem się do łazienki. Wyjąłem buteleczkę, ale zanim wszedłem znowu do pokoju przypatrzyłem się swojemu odbiciu. Mam szansę?-najpierw pojawiły się wątpliwości, ale gdy wyobraziłem sobie jej cudowny pysk, piękne oczy, wyjątkowy uśmiech, zawładnęło mną uczucie nie do opisania. Natychmiast wparowałem do pokoju w którym była.
-Już jestem-prawie krzyknąłem
-O matko!-wzdrygnęła się-Wystraszyłeś mnie! Wszedłeś tak cicho...
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć-odparłem ze skruchą
-Spokojnie, nic sie nie stało-zapewniła.  Podszedłem do niej i przygotowałem papier do odkażenia rany.
-Teraz może trochę piec-ostrzegłem ją i przyłożyłem opatrunek do skaleczenia. Napięła pysk, ale poza tym się nie skarżyła.
-Wszystko okej?-zapytałem dla pewności.
-Tak jak mówiłeś trochę piecze-zapewniła. W końcu odłożyłem wacik na bok. "Dasz rade!"
-Posłuchaj. Od dawna chciałem ci to wyznać, kocham cię. Czy... Czy pójdziesz ze mną na randkę?-powiedziałem jednym tchem, cały czas patrząc jej w  w oczy. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Myślałem, że od razu odpowie "Tak", że wskoczy mi w ramiona i oboje będziemy szczęśliwi... życie nigdy nie będzie takie piękne jak byś chciał...  Odwróciła się, minutę siedziała obrócona, a potem spojrzała mi głęboko w oczy i szepnęła "już jestem zakochana... w Renie". Wyszedłem. Pobiegłem do ogrodu i zacząłem płakać. Nie powinienem, jestem słaby, powinienem się tego spodziewać. Ale to tak strasznie boli! Tak ją kocham. Całym sercem. Czemu?!
           

<Sea? Napisz co czułaś, kiedy mi to wyznawałaś  i jak mnie później znalazłaś zapłąkanego :P Powodzenia>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz