-Ja nie... Ten... - odpowiedziałem zakłopotany - Yyy... Nie ten...
Nie wiedziałem co powiedzieć, w końcu uległem.
-No dobra... - westchnąłem. Wskoczyłem na smoka i polecieliśmy. Gdy wznieśliśmy się na dobrą wysokość, zakręciło mi się w głowie. Podczas lotu myślałem o tym wszystkim. O księżycu, o jego zmarłych rodzicach, o Seanit... Dziwnie się czułem siedząc obok niej. Nigdy nie czułem tego, odkąd moich rodziców zamordowała jakaś wataha. Wylądowaliśmy obok twierdzy.
-Ja ten... Muszę iść... - Język mi się okropnie plątał. Odwróciłem się i cały spięty pobiegłem do lasu. Kiedy dobiegłem do swojej jaskini, znajdującej się na granicy wschodnich jaskiń, bagien strachu i nieodkrytych terenów, położyłem się zmęczony. Co się ze mną stało ? To nie byłem ja. Ja nie mam uczuć. Co to było ? Cały spocony zastanawiałem się nad tym. Ona źle na mnie wpływa. Mój instynkt słabnie, nie jestem wtedy takim dobrym zabójcą. Zmęczony zasnąłem. Śniła mi się moja matka. Wołała mnie. O co chodziło? Potem wszędzie była mgła... Słońce... Obrazy przesuwały mi się przed oczyma. Co to wszystko miało wspólnego z Seanit i watahą ? Jutro się dowiem. Muszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz