Gdy skończył się trening, byłem... Czułem się beznadziejnie. Jestem bez mocy, jestem głupi, nieprzydatny. Maki i Tyvsa byli bogami, Lysteria też. Elena miała swoją aurę, Zero potrafił się zmieniać, Deme jest opiekunką Słońca, Nico Księżyca. A ja? Jestem nikim. Chyba zaczynam mieć depresję. Zaczęły mnie nękać wizje mojej rodziny. Lily, mama i ojciec. Bardzo mi ich brakowało. Siostrzyczka, jej dziecięca radość z życia. Deme trochę ją przypominała. Może dlatego tak ją kochałem. Pomyślałem o nich po raz pierwszy od przyjścia na tereny Watahy Wiecznego Księżyca. Nie żebym się o nich nie martwił. Martwiłem się bardzo. Jednak natłok różnych zdarzeń po prostu mnie rozstroił. Czy udało im się uciec? Postanowiłem zapytać o to Lysterię. Przecież ona też była więziona. Znalazłem ją na polanie. Rozmawiała z końmi. Te stworzenia wszystkich się bały i uciekały przed każdym kto próbował się do nich zbliżyć. A Lys normalnie sobie z nimi rozmawiała. Podeszłem do niej. Konie spłoszyły się i odbiegły.
- Opowiedz mi o więzieniu Marsa.-poprosiłem, siadając koło niej. Przewróciła oczami.
- Po co ci to?-spytała.
- Moja rodzina tam jest.
- Jak to się stało?
- Wiesz, że Mars werbuje nowe watahy. No to, moja wataha też została zmuszona by za niego walczyć.
- Alfa o tym wie?-nie była pewna czy może mi zaufać.
- Tak. Dlatego dostałem niańkę.
- Kogo?
- Elenę.-odparłem niechętnie.
- A.- Jaki wysoko postawiony komentarz.
- Nie przyszedłem tu po to, by ci się zwierzać. Chciałem cię spytać...
- Nie.
- Nawet nie wiesz co chciałem powiedzieć!-oburzyłem się.
- Wiem. Czy pamiętam coś z pobytu u Marsa. Nie, niezbyt.
- Klamiesz.-stwierdziłem.
- Co ty? W Elenę się bawisz?
- Proszę, pomóż mi.
Westchnęła ciężko.
- Nie pamiętam wiele.
- Ale zawsze coś.
- Co chcesz wiedzieć?-spytała z rezygnacją. Uśmiechnąłem się.
- Plan budynku, ilosć wartowników, więźniów. Jakie mają sale.
Położyłem głowę na łapach i patrzyłem na nią z wyczekiwaniem.
- Budynek ma 4 piętra, nie licząc parteru. Nie wiem gdzie są więźniowie i jakie mają sale, ale prawdopodobnie na górze. Stamtąd trudno uciec.
Słuchałem jej pilnie. Każda informacja była na wagę złota. W mojej głowie zaczął się tworzyć szalony plan.
- A strażnicy?
- Nigdzie ich nie widziałam, ale to nie znaczy, że ich nie ma.
Jestem idiotą i głupkiem. I na dodatek szaleńcem. Jak mogłem coś takiego wymyślić?
- Muszę ich uratować.-mruknąłem do siebie.
- To byłby wyrok. Jak dobrowolne wchodzenie do paszczy lwa.
- To chodź ze mną.- zaproponowałem.
- Nie. Nie jestem kamikadze, którego nie da się zabić. Mogę umrzeć. A wiesz.. Chcę sobie jeszcze trochę pożyć.
Zacisnąłem szczęki tak mocno, że aż czułem zgrzytające zęby.
- Nie to nie. Sam sobie poradzę.-warknąłem. Miałem dość, że wszyscy traktują mnie z góry. Dostałem etykietkę i teraz wszyscy mnie tak oceniali. Alex-idiota bez mocy, omijać z daleka. Poszedłem do swojego pokoju. Zgarnąłem kilka przedmiotów do torby, przewiesiłem sobie ją przez ramię. Założyłem zbroję. Były to skórzane pasy, złączone ze sobą tak ciasno, że prawie nic nie mogło ich rozerwać. Ale i tak liczyłem na lepszą. Inni dostali żelazne, ćwiekowe czy tytanowe. No a jak. Oni są ważni. A ja mogę iść się bujać. Schowałem kilka gwiazdek do torby i wyszedłem z zamku. Wiatr delikatnie muskał moją twarz. Mój umysł próbował znaleźć szybsze dostanie się do twierdzy Marsa. Poprzednio droga zajęła mi dzień. Nie miałem tyle czasu. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Znalazłem Killera. Nie przerażał mnie. Lubiłem go. Wszyscy go odrzucali bo był trochę inny. Miał inną twarz i tyle. Odczuwał te same emocje co inni. Odrzucali go z powodu wyglądu. Dupki. Uśmiechnąłem się do niego.
- Mam do ciebie prośbę. Jeżeli masz czas, oczywiście.-powiedziałem.
- Jasne. O co chodzi?-odparł.
- Zgubiłem coś, koło jaskini, gdzie znaleźliśmy Lysterię. To półdnia drogi stąd. Mógłbyś mnie tam teleportować?
- Spoko. Złap mnie za łapę.
Zrobiłem co kazał. Chwilę potem byliśmy na miejscu.
- Wszystko w porządku?-zapytał. Zaśmiałem się.
- Jak na rollcosterze!
- Mam ci pomóc szukać?
- Nie, dzięki. Nie wiem ile zajmie mi znalezienie tego. Wrócę sam. Dzięki, chłopie. Równy z ciebie gość.
Poklepałem go po ramieniu. Poczekałem, aż się wyteleportuje i pobiegłem w las. Pożaru nie było widać. Na jego miejsce wróciły rośliny. Śnieg, bo jakże by inaczej, też tam był. Instynktownie znalazłem drogę. Twierdza odcinała się od jasnego nieba. Z ciałem przy ziemi sunąłem w stronę budynku. Gdy szedłem przez te kilkanaście metrów, zdążyłem 3 razy się rozmyślić, 2 razy zawrócić i 5 razy wytykać sobie, jakim to jestem kretynem. W końcu zmobilizowałem się. Po cichu wszedłem do twierdzy. Całe moje ciało było napięte, jak struna. Zewsząd oczekiwałem ataku. Znowu uderzyło mnie to, że nigdzie nie było straży. Może Mars myślał, że nikt nie będzie tak głupi, by wejść do siedziby wroga. Jak widać byłem wyjątkiem. Wdrapałem się na czwarte piętro. Nadal nikogo w zasięgu wzroku. Niepewność i strach ściskały mi gardło. Usłyszałem jakieś rozmowy. Kierowałem się nimi, by dojść do źródła. I znalazłem ich. W bardzo dużej celi mieściło się 20 wilków. 9/10 to były jeszcze dzieci, które niedawno przestały ssać mleko. Tylko dwie osoby były starsze. Biała wadera i czarny basior. Wadera próbowała uspokoić małe dzieci. Basior tylko prychał z pogardą.
- Jake, pomógł byś mi.- poprosiła go.
- Sama dobrze sobie radzisz, Clare.-odparł, nawet nie racząc na nią spojrzeć. Podszedłem do krat. Clare wydała z siebie zduszony okrzyk. Wszyscy na mnie spojrzeli. Przeszukiwałem ich wzrokiem, szukając siostry. Nie było jej tu.
- Czy jest was więcej?-zapytałem Clare.
- Tak, my to zaledwie garstka.
Nie było zamka w drzwiach. Może to takie samo zapięcie, jak u mnie. Spróbowałem. Drzwi otworzyły się. Clare i Jake otworzyli szeroko oczy ze zdumienia. Szybko się jednak opamiętali.
- Jake, pójdziesz pierwszy. Wyprowadzisz szczeniaki. Ja pójdę na końcu.
Jake wyprowadził maluchy z celi. Clare zatrzymała się na chwilę przy mnie.
- Dziękuję. Gdyby nie ty.. Chybabym się załamała.
- Nie ma za co.-zmieszałem się lekko. Nagle wokoło zaczęła się robić czerwona para.
- Ooł. Pan Czerwona Rąsia chyba chce się ujawnić.
- To tak się wydostałeś.- powiedział Mars.- Dość to obrzydliwe. Ale imponujące.
Clare schowała się za mną. Próbowałem ją osłonić.
- Chcę cię jeszcze trochę potorturować.
Zemdlałem. Ale ze mnie chojrak. Pstryk i oczy w słup. Jestem taki heroiczny. Obudziłem się w powietrzu. Krzyknąłem.
- No nareszcie się obudziłeś. Gdybyś spał to torturowanie ciebie, nie byłoby takie pasjonujące.
- Każdy ma to co lubi.-odparłem. I wtedy zaczęły się tortury. Ciało zwijało mi się z bólu. Bolało mnie wszystko. Nawet mały palec u prawej łapy, który kiedyś wybiłem. Po półgodzinie przestał. Mrowiło mnie od stóp do głów.
- I jak się czujesz?-zapytał się mnie.- Mam nadzieję, że bolało. Przez ciebie straciłem 19 monet przetargowych.
- Gdybyś trochę mnie przesunął to miałbym ładny widok z okna.
Trzasnął mną o podłogę.
- Na razie sobie poleż. Muszę sprawdzić, jak moja armia rozgramia twoją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz