Nawroty patrzyły na mnie groźnym wzrokiem. Wiele z nich pokazywało kły i warczało.
-Ja nie chce wam nic zrobić...- powiedziałem i cofnąłem się trochę. Pare Nawrotów wyskoczyło w przód zbliżając się do mnie. - Ej, naprawde nie chce nic wam zrobić.
Chyba mnie zrozumiały i przystanęły. Popatrzyły po sobie i zaczęły wydawać dziwne dźwięki, coś pomiędzy warczeniem, a skomleniem. Za nimi dostrzegłem małego Nawrota z zielonym kamieniem na czole, skulonego i leżącego bez ruchu. Co jakiś czas wzdrygał się jakby miał dreszcze. Nie zdążyłem się przypatrzeć bo zza pleców całej grupy wyłonił się ogromny, mniej więcej rozmiarów tygrysa, Nawrot. Zawarczał groźnie na resztę gatunku, która wyglądała przy nim zabawnie nisko. Podszedł do mnie, a z jego pyska wydarło się pare dźwięków:
-Dz-zo dzie szżbrowaza ?
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
Nawroty nie mówiły, było to zaznaczone we wszystkich księgach jakie przeczytałem.
-Yyyy... Ja... Chciałem was... Ostrzec i poprosić o przysługę.
Nastała chwila ciszy. Nagle wódz odezwał się i prawie przeliterował zdanie.
-Ja-jak-i, o-ostrz-eń-nie ?
-O Marsie. Mars zamierza zaatakować pobliski kontynet. Przyszedłem was ostrzec, bo ogień wojny może dotrzeć też na waszą wyspę.
-N-na-roty po-ok-ój, po-okojo-w-we, p-ple-m-mie. W-woj-na n-nie do-t-trze-c.
-Drogi... Yyy... - jak tutaj go nazwać, wygląda na jakiegoś szamana, czy coś w tym stylu, jak on się nazywa, myśl, myśl, jak go nazwać! - Drogi... Nawrocie...
-J-ja Sha. - powiedział. - T-ty ?
Co ja ? Co ja ? O co mu chodzi ?
Ja. Ja Pat.
-Nazywam się Pat.
-P-p-a-r, w-w-o-ojn-a-a n-nie d-dot-trze-ć-ć d-do N-na-ro-t-ty. Nar-roty p-po-ok-ój. - i jakby na potwierdzenie jego słów narysował dwie kreski, stykające się ze sobą pod kątem.
Po chwili zoriętowałem się że to łapy trzymające się za siebie.
Położyłem na nim łapę i powiedziałem.
-Mars próbuje nas skłócić, musimy uważać, może równie dobrze zejść tutaj, na waszą wyspę i tutaj ulokować swoje wojska.
-N-NAROTY P-P-OKÓJ ! - wykrzyknął.
-Pat ? - usłyszałem głos obok mojego ucha.
Odwróciłem się i ujrzałem białą waderę.
-Elise ? -Co ona tutaj robi ? Przecież o Nawrotach piszą tylko stare księgi, czy ona wogóle korzysta z bilbioteki? Ona naprawde jest ostatnią osobą której bym się tutaj spodziewał. - Co ty tutaj robisz ?
Stała zdziwiona na mój widok. Zapewne zwabiły ją te hałasy.
-Eee... To długa historia.
Nagle Sha się wtrącił.
-T-ty zn-nać P-pa-r ?
Spojrzała łagodnie na wodza, po czym przemówiła.
-Tak Sha, nie musisz się martwić, jest ze mną. - popatrzyła na mnie z niesmakiem. - Chodź zanim narobisz komuś kłopotów.
Odwróciła się i poszła w stronę jaskini.
Ruszyłem za nią, ciężko było mi dotrzymać jej kroku, musiałem co chwilę podbiegać.
Jakim cudem się tutaj dostała, czy ona potrafi się teleportować ?
Prawie zginąłem próbując się tutaj dostać, jestem w opłakanym stanie, a ona przecież miała mniej czasu by się tutaj dostać niezauważona, a jest w o wiele lepszym stanie niż ja.
-Ej, Elise, co ty tutaj robisz ? Hej, Eli... POCZEKAJ NA MNIE ! - krzyknąłem.
-Nie teraz, nie tutaj.
Kiedy weszliśmy do jaskini zasłoniła wejście liściami.
-Dlaczego zabiłeś tych strażników ?
No tak, ona może tutaj się pojawiać bez wyjaśnienia, a ja muszę się tłumaczyć ze starych spraw.
-A może najpierw ja zapytam ? Co ty tutaj robisz ?
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Popatrzyłem jej prosto w oczy. Były zadziwiająco piękne. Nigdy nie zwróciłem na to uwagi. Może dlatego że bardzo rzadko ją widuje.
-No więc ?
Chyba nie zauważyła mojego rozkojarzenia.
-Nie mogli mnie zobaczyć, jeżeli ktoś by się dowiedział, mógłbym nie wracać tam wogóle.
Popatrzyła na mnie z mieszanką politowania i złości.
-To na twoje nieszczęście Tyvsa już wie że to ty.
Na początku nie dotarło do mnie to co Elise powiedziała.
-Aha.
I nagle zrozumiałem. Zalała mnie fala rozpaczy. Już nigdy nie wrócę do watahy, zostanę tutaj na wyspie, pomiędzy Nawrotami które nie pałają do mnie sympatią.
-A-ale jak to ? - popatrzyłem na nią z nadzieją. W jej oczach ujrzałem błysk współczucia. Jednak chwilę potem powrócił ten sam wzrok którym katowała mnie od samego początku.
-Tyvsa jest bogiem śmierci, dotknęła ciał zmarłych i już wiedziała jak umarli. - uśmiechnęła się lekko - Niezła sztuczka z tymi wodnymi wężami. Sam na nią wpadłeś?
Spojrzałem na nią.
Nigdy nie wrócę do mojego domu, nigdy nie będę mógł w spokoju porozmawiać z kimkolwiek z watahy, a ona pyta mnie jak gdyby nigdy nic, czy sam na to wpadłem !
-Tak. - odpowiedziałem, po czym padłem na ziemię.
-Spokojnie, porozmawiam z Tyv... - nie dokończyła bo liście się odsunęły, a do jaskini wpadł Sha z jakimś Nawrotem przerzuconym przez plecy. To był ten sam Nawrot którego widziałem pośrodku leżącego.
-A-ana-be-anabel, ź-źle, anabel źle !
Elise podeszła do wodza i ściągnęła z jego pleców Anabelle.
Dotknęła ją ciała łapami w paru miejscach i powiedziała:
-Potrzebujemy zioła, szybko.
-J-jak-i, jaki ź-zio-ł-ło ? M-m-mam-y du-uż-o.
-Semilium Diabelskie. Czy macie Semilium Diabelskie?
-N-n-nie m-ma. J-j-es-jest w-w w-u-wul-k-kań-nie.
-Ktoś musi się wyprawić na wulkan, jeżeli chcemy ją uratować. - spojrzała ukradkiem na mnie. - Ktoś kto zna magię, magię wody i potrafi jej używać.
Czy ją do reszty posrało. Mam się wyprawić do wulkanu, po jakieś pieprzone zioło, tylko dlatego że JEDEN Nawrot umrze ?
Jaki to ma sens ?
-Mogę pójść z tym ochotnikiem.
-Och, przestań mnie tak nazywać - wstałem. - to kiedy ruszamy ?
Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Oh, miałam na myśli Ann, ona też zna magię wody, ale skoro wolisz.
Byłem pewny że zrobiła to specjalnie, tylko po to żeby sprawdzić czy mi zależy na cudzym życiu.
-Weźmiemy Anabelle ze sobą, za chwilę wyruszamy.
-T-tak - powiedział Sha. - P-przy-ń-nios-se p-p-ple-c-cak.
I wybiegł.
Elise zamieniła się w człowieka i wzięła na ręce Anabelle.
Była taka wysoka. Jej blond warkocz odbijał światło z ogromnego ogniska po środku plaży. Wyszliśmy na zewnątrz stanęliśmy obok ogniska. W największej jaskini Sha słychać było odgłos rozbijania, tłuczenia i niszczenia.
Elise odłożyła Anabelle trochę obok ogniska, by ją ogrzać, była bardzo zimna.
Usiadła obok mnie.
Trochę dziwnie się poczułem. Sam nie wiem co czułem. Po cześci chciałem wstać i uciec jak najdalej od Elise, a z drugiej strony cieszyło mnie to że siedziała obok mnie i razem ze mną wpratrywała się w ogień. Tak strasznie chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. To była... Dobra chwila żeby coś powiedzieć, jednak wszystko co przyszło mi na myśl wydawało się głupie. Chciałem żeby czas się zatrzymał, żeby Anabelle ozdrowiała, żeby Sha szukał tego plecaka bardzo długo, cokolwiek żebym mógł zostać przy ognisku, obok Elise, wpatrując się w ogień. Usłyszałem kroki za nami.
Prosze nie, prosze.
Jednak Elise już się odwróciła do wodza i wzięła od niego plecak.
Ułożyła Anabelle wygodnie w plecaku i założyła go na plecy. Zamieniła się w wilka, widać było że plecak był wiekowy, powiedziałbym nawet że za czasów gdy ludzie jeszcze żyli.
-Chodźmy. - powiedziała. - Umiesz się wybijać magią ?
Co kurwa ?
-Oczywiście.
Podeszliśmy pod półkę skalną.
Elise zamknęła oczy i wyciągnęła ogromny słup wody zamieniła go w parę chudych pasków, nachyliła się i zaczęła kręcić nimi dookoła siebie.
Po czym nagle woda rozpłynęła się, wpadła pod nią i wyrzuciła ją do góry.
-Aha. - mruknąłem.
Ale jak to zrobić?
Nagle wpadłem na pomysł. Użyję magii wiatru.
Zacząłem kręcić wiatrem dookoła mnie.
Wciągnąłem go pod siebie i wypchnąłem nim mnie w górę.
Już kiedy podleciałem parę metrów zorientowałem się że coś nie gra.
Nie zatrzymałem się trochę ponad półką skalną tak jak Elise, ale wyleciałem wyżej, o wiele wyżej.
Zacząłem panicznie machać łapami, chciałem coś zrobić, zaraz spadnę na ziemię i się zabije. Zacząłem spadać. Półka zbliżała się coraz bardziej, widziałem rozwścieczoną Elise, zdziwione i przestraszone Nawroty, widziałem morze i zdawało mi się że widzę nawet wulkan. Coraz bliżej, i bliżej, muszę coś zrobić, muszę coś zrobić. Półka skalna była już zaledwie 8 metrów pode mną, już zdążyłem się pogodzić ze stratą życia.
Kiedy nagle wpadłem w bańkę wody z impetem, tak, że prawie wyleciałem na dole. Bańka się rozpadła, a ja razem z wodą opadłem na ziemię.
-Mówiłeś, że potrafisz to robić ! - krzyknęła na mnie Elise.
-No bo... Ja potrafię.
-Własnie widziałam ! Prawie się zabiłeś !
-Ale żyję.
-Tylko dzięki mnie ! A co jakby mnie tutaj nie było !
-Ale byłaś.
Elise prychnęła i odwróciła się. Wbiegłem za nią w las.
***
-Tutaj się zatrzymamy. Musimy trochę odpocząć. - powiedziała Elise, gdy podeszliśmy do ogromnego drzewa. Jego korzenie były tak ogromne, że wytworzyły "jaskinię", gdzie zmieszczą się dwa dwunogi i jeszcze trochę. Elise zaproponowała pierwszą wartę. Dała mi plecak z Anabelle, zamieniła się w człowieka i usiadła przed wejściem.
-Jak ty to robisz ?
-Co robię ? - zapytała, o dziwo, łagodnie.
-No... Zamieniasz się w człowieka.
Popatrzyła na mnie.
-Wiesz, to podobne do magii, wystarczy że sobię to wyobrazisz i nałożysz na świat rzeczywisty.
-To przecież musi być bardzo proste! - powiedziałem
-Bo jest proste, tak samo jak magia.
Zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie siebie jako człowieka, skupiłem się bardzo mocno. Otworzyłem oczy, ponieważ Elise zaśmiała się.
Popatrzyłem na swoje ręce. Wyglądały jak ręce dwunogów, ale były całe pokryte białą sierścią.
-Ale... Ale czemu ? Co się stało ?
-Spokojnie, musisz poprostu poćwiczyć.
I ćwiczyłem.
Nim się obejrzałem minęła godzina, półtorej.
-Udało się ! Elise, udało się ! - wykrzyknąłem uradowany.
Popatrzyłem na swoje ciało. Było dziwne. Ciężko się nim ruszało.
Elise popatrzyła na mnie. Zobaczyłem że miała dziwnie czarne pod oczami.
-Nic ci nie jest ? - zapytałem.
-Nie, spokojnie.
-A to ? - wskazałem na te czarne grube kreski.
Zaśmiała się krótko, jednak jej śmiech przerwało ziewnięcie.
-To od braku snu, tak się ludzią robi. - rozejrzała się. - Chyba raczej nic nam nie grozi, na tej wyspie nie mieszka za dużo gatunków.
Powiedziała i wsunęła się do naszej jaskini. Położyła się na boku przede mną, złapała moją rękę i otoczyła się nią. Chwile później już spała.
Dziwnie się czułem.
Popatrzyłem na moje nogi po czym odsunąłem moje biodra od bioder Elise. To było świetne uczucie, mieć ją, otoczoną ręką, bezpieczną.
Chwile potem moje powieki opadły i sam zasnąłem.
***
Wszędzie były płomienie oraz kości. Wilki biegały panicznie, próbując ugasić ogień który palił się na ich futrach.
Nagle spostrzegłem Marsa idącego do mnie.
Wyczarował dwie ogniste liny i związał mnie nimi. Moje futro podpaliło się.
-ZOSTAW JĄ, ALBO UMRZESZ PIERWSZY !
***
Obudziłem się jak mogło się zdawać po jakiś sześciu godzinach. Nie wiedziałem co mnie tak przestraszyło, ale byłem cały spocony.
Zamknęłem oczy rozkoszując się zapachem Elise i nagle przypomniałem sobie o celu naszej wyprawy.
Wziąłem plecak i spojrzałem do środka. Z Anabelle było coraz gorzej.
-Elise - szepnąłem, i potrznąsnąłem ją za ramię. - Elise, wstawaj, z Anabelle jest gorzej.
Mruknęła coś w odpowiedzi.
-Elise ! Musisz wstawać ! - zawołałem.
-C-co się dzieje ? - zapytała mnie zaspana.
-Musimy iść, z Anabelle jest gorzej.
-Już się zbieram.
Po 15 minut byliśmy gotowi do dalszej drogi.
Po 15 minut byliśmy gotowi do dalszej drogi.
***
-Już prawie jesteśmy, jak się czuje Anabelle ? - zapytała Elise.
Oboje biegliśmy w postaci człowieka. Było to dziwne, ale łatwiej było mi się tak wspinać co mi się przydaje w tych warunkach.
Zdjąłem plecak i spojrzałem do środka. Anabelle nie wyglądała dobrze.
-Słabo.
Ziemia zaczęła powoli zmieniać się w skałę. Doszliśmy do wulkanu.
-Teraz mnie posłuchaj, wybij się na taką samą wysokość jak wtedy, okej ? Wtedy spokojnie wylądujesz na górze.
-Dobra, postaram się.
Skupiłem się. Wiatr zaczął mocno wiać, a ja wyleciałem z impetem w górę. Upadłem na górze, obok krateru. Obok mnie wylądowała Elise.
-Teraz będziemy musieli tam zejść, po to nam była magia wody, spróbujemy zamrozić powierzchnię, okej ?
-Dobra.
Skupiłem się bardzo mocno. Powoli, cały krater zaczął się pokrywać lodem. Kiedy skończyliśmy, Elise znowu powiedziała:
-Dobra, teraz musimy tam zejść, wziąć zioło, wyjść, uleczyć Anabelle i wracać.
-Dobra.
-Przestań mówić cały czas dobra, to wkurzające.
-Okej.
Elise pokręciła głową i zaczęła schodzić powoli. Zostawiłem plecak u góry i też zszedłem.
Na dole było bardzo gorąco. Rozejrzałem się. Na ścianach rosły kwiaty, z morskimi pąkami.
-To te ? - zapytałem.
-Tak, zbierz ich trochę.
Podszedłem do jednego rosnącego obok mnie. Złapałem go i wyrwałem z korzeniami. Nie zauważyłem jednak że był przykuty do lodu i razem z kwiatem, wyrwałem jego kawałek.
Kiedy zebrałem już tego cały bukiet krzyknąłem do Elise.
-Dobrze, wchodźmy już. - i zaczęliśmy się wspinać.
Rzuciłem Semilium Diabelskie na ziemię i wyjąłem Anabelle z torby.
Elise zaczęła coś robić.
Zmoczyła ziele w wodzie i rozcierając je, zapytała mnie.
-Co sądzisz o Seanit ?
To pytanie tak zbiło mnie z tropu że, zrzuciłem pare kwiatków na dół.
Coś w moim brzuchu się przewróciło.
Seanit ? Co ją obchodzi Seanit ?
-No... Eee... Jest... Spoko.
-A myślisz że jest ładna ?
I nagle do mnie dotarło.
Ona chce sprawdzić jak mi na niej zależy.
-Nie, jak dla mnie jest brzydka.
Mógłbym przysiąc że w tym momencie się lekko uśmiechnęła.
-To dobrze. - powiedziała i powróciła do zajęcia.
-Dobra, teraz musimy wetrzeć to w jej kamień na czole. - oświadczyła Elise kiedy skończyła. - Może się troche wierzgać, nie jest to przyjemne, przytrzymasz ją ?
-Dobra.
Odchrząknęła znacząco.
-Yyy... Okej.
Złapałem Nawrota za łapy a Elise zaczęła wcierać maść.
Anabelle momentalnie się obudziła i zaczęła ruszać na wszystkie strony.
Jednak kiedy Elise skończyła, ta uspokoiła się. Zaczęła zakładać sobie łapy na czoło by ściągnąć maść, jednak ta już wsiąkła.
Wydała dźwięk pełen urazy.
-No już, już dobrze. - powiedziała Elise.
Już chciałem powiedzieć jej żebyśmy się zbierali kiedy nagle wszystkie rzeczy jakie leżały na ziemi zaczęły lecieć w górę.
-Co do licha..?
Elise złapała Anabelle żeby ta nie odleciała, lecz wtedy dopiero się zaczęło.
Na niebie zaczęły zbierać się fioletowo-czarne chmury, pod nimi utworzył się ogromny wir, kończący się na dnie krateru. Wulkan zaczął dymić, wir zaczął grzmieć i posyłać pioruny we wszystkie strony, a za nami coś mocno się rozświeciło na czerwono.
To słońce wstało na niebie.
Było całe czerwone. Wir coraz bardziej się rozciągał, a Anabelle zaczęła piszczeć.
-Elise ! Musimy stąd uciekać ! - Próbowałem przekrzyczeć wiatr.
-Pat ! Nie mogę ! Nie mogę stąd pójść ! Bierz Anabelle i uciekaj ! Ratuj siebie!
-A co z tobą ! Nie możesz zginąć ! Elise ! Musimy uciekać !
Lecz wtedy z wiru zaczęły wychodzić wilki. Po kolei, ogromne, srebrne, wilki z jakimiś wyrazami wytatuowanymi na boku. Zdołałem odczytać ich parę.
"Tryton"
"Tallasa"
"SON"
Naliczyłem ich wszystkich czternaście.
-PAT UCIEKAJ ! - krzyknęła Elise.
Popatrzyłem na nią. Co tu się do chuja dzieje ?
-A ty ?! Elise ! Ucieknij ze mną !
-Nie mogę... - po jej policzkach pociekły łzy. - Muszę tutaj zostać, ale ty musisz uciekać, Pat ! To twoja jedyna szansa ! Ratuj się!
Ostatnie zdanie wrzasnęła.
Lecz nagle wir zapłonął i wybuchnął ogniem. Wyszedł z niego czerwony - płonący wilk.
-Mars... - szepnąłem. Spojrzałem na Elise i krzyknąłem. - Ty !
Wskazałem na nią i zacząłem się cofać.
-TY NA NIEGO CZEKAŁAŚ! - wrzasnąłem - TY ZDRAJCZYNIO !
Wiatr wiał coraz mocniej, ciężko było go przekrzyczeć.
-PAT, TO NIE TAK JAK MYŚLISZ !
-ALEŻ OWSZEM ! - wykrzyknąłem. - JEST DOKŁADNIE TAK JAK SOBIE MYŚLE ! ZDRADZIŁAŚ NAS WSZYSTKICH TY SUKO ! A MY TOBIE WSZYSCY ZAUFALIŚMY ! - Jak ona mogła ! Poczułem się oszukany, spałem obok niej, mogła mnie zabić, czemu Tyvsa tego nie wyczuła ? Na pewno kontaktowała się z Marsem, a, a ona tego nie poczuła.
-Dziękuje za przyprowadzenie go tutaj - powiedział Mars kiedy wylądował koło Elise.
-To była sama przyjemność.
Wilki zaczęły schodzić z wulkanu. Było ich ponad parę tysięcy, można je porównać do fali tsunami idącej przez plażę. Po chwili zamiast wilków zaczęli wychodzić ludzie. Poszli w ślad za wilkami. Nad wirem krążyły smoki. Ogłuszający ryk ogłuszył mnie na chwilę.
Zaraz za nimi wyszły dwa ogromne... Golemy. Całe srebrne.
-Ach, i oto moi przyjaciele, Deimos i Fobos*, dziękuje że przyszliście. - jakby na potwierdzenie, Golemy uderzyły swoimi kamiennymi rękoma o siebie. Nagle Mars spojrzał na Anabelle w moich rękach i wykrzyknął szaleńczym tonem - A KOGO MY TUTAJ MAMY ?!
Anabelle skuliła się moich rękach, nie wiem skąd ją zna, chce żeby po prostu zginął.
-SPISKUJESZ KOTKU ? - wykrzyknął a Anabelle pisnęła cichutko - WIĘC WIEDZ ŻE OD TERAZ ZNÓW JESTEŚMY WROGAMI !
Mars zamienił się w człowieka. Przycisnął do siebie Elise i złożył jej pocałunek na ustach.
W tym momencie najprawdopodobniej popełnił błąd. Zaślepiła mnie ślepa furia. Chciałem tylko by Mars spłonął, utonął, zginął.
Rozpętało się prawdziwe piekło.
Wiatr zaczął wiać okropnie. Wszędzie fruwały powyrywane drzewa, kamienie, a nawet wilki. Wulkan się uaktywnił. Powierzchnia która dotąd była stała zaczęła się rozpływać w lawę. Woda z morza podniosła się na naszą wysokość. Wilki już chciały się na mnie rzucić by mnie powstrzymać, ale wiatr nie pozwalał im przejść do mnie i tylko spadały na dół. Otoczyła nas klatka stworzona z odłamków lodu, które dołączyły do nas kiedy tylko tutaj doleciały, oraz z wiatru. Nie było mowy o przejściu przez klatkę. Mars puścił Elise która stała ze łzami w oczach wpatrując się w nas.
-Głupcze ! Myślisz że pokonasz mnie ?! Najpotężniejszego boga na świecie ?! Boga wojny ?! BOGA KONFLIKTU ?
-TAK WŁAŚNIE MYŚLĘ - wykrzyknąłem do niego nieswoim głosem.
Mars prychnął i powiedział:
-Więc zaczynajmy.
W stronę marsa poleciał grad odłamków lodu. Po chwili poleciały dwa ogromne kawały lodu, a później zawiał ogromny wiatr. Mars nawet nie skupiając się machnął ręką i przed nim ogień roztopił wszystkie moje ataki i zatrzymał wiatr.
Ziemia zaczęła pokrywać się lodem. Wszystko zaczeło pokrywać się lodem. Na moim ciele pojawiły się lodowe elemnty zbroi. Jedynie miejsca zgięć były wolne.
-Czemu do mnie nie dołączysz ? - wykrzyknął Mars.
To pytanie szczerze mnie uraziło.
-NIGDY ! - wrzasnąłem.
-Eh. niech będzie, kończmy z tobą.
I w moją stronę poleciały ogromne kule ognia.
Podniosłem wodną ścianę, która zatrzymała ogień, jednak odrazu się rozpadła. Mars zaczął ciskać kulami, odskoczyłem w prawo, jednak znowu musiałem się przesunąć bo w miejscu gdzie leżałem wybuchnął ogień. Miotałem się po ziemi. Nagle wpadłem na pomysł. Dotknąłem łapą ziemi, a z niej wypłynął lodowy wąż i wszedł w ziemię.
Mars prawdopodobnie tego nie zauważył. Wąż powędrował pod Marsa po czym rozdzielił się. Teraz nie był on jeden sam, a było ich dwudziestu. Wszystkie będzie wyskoczyły z pod ziemi i oplotły Marsa. Wtedy zaczęły się roztapiać i zamrażać całego wilka.
Poczułem satysfakcję na widok jego przestraszonego wzroku. Jednak w tym momencie stało się coś czego nie przewidziałem. Ogień wybuchł w całej kuli, a razem z nim odłamki lodu i ziemi. Ubranie Elise podpaliło się, a na jej twarzy pojawiły się czerwone bąble. Pare odłamków lodu wbiło się w jej twarz. Futro Anabelle także się podpaliło, jednak mnie ten ogień nie bolał. Za to okropnie bolała mnie dziura pod żebrem. Spojrzałem na nią i zobaczyłem że nie przeszła na wylot.
-WIDZISZ GŁUPCZE ! NIE POKONASZ NAJWIĘKSZEGO BOGA NA CAŁYM ŚWIECIE. NAWET JEŻELI JESTEŚ JEGO SYNE... - nie usłyszałem co powiedział, bo w tej chwili Anabelle wgryzła się w moją łapę i przeteleportowała mnie na plażę, gdzie podbiegły do nas Nawroty które były najbiżej. Włożyły Anabelle do wody, a mnie zostawili przy ognisku. Na wpół przytomny słuchałem pisków Anabelle.
Dlaczego to zrobiła ? Dlaczego to tak boli ? Zaufałem jej... A ona nas zdradziła... I co powiedział Mars ? "Nawet jeżeli jesteś jego synem ?"
Synem.
Mars.
Synem Marsa ?
Nie. Ja jesteś synem Ann i Eralda.
Zginęli jak byłem mały.
Mars to nie jest mój ojciec.
A może jest...
Elise się podpaliła, pewnie będzie okropnie wyglądać...
Ojciec...
Ale kto jest moją matką ? Podobno Mars miał romans z Neptune...
Czyżby ?
Ale przecież są małżeństwem z Uranus...
Powoli zacząłem się czołgać do wody. Rana w brzuchu okropnie mnie bolała, zostawiałem krwisty ślad na piasku, jednak wiedziałem że woda mi pomoże.
Nie wiem skąd, to był po prostu odruch. W końcu wpadłem do wody... Zamknąłem oczy wycieńczony i zemdlałem z bólu.
<Elise?>
*Mars na dwa księżyce
<Elise?>
*Mars na dwa księżyce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz