-Zamknijcie, te swoje posrane gęby!- nie wytrzymałam i wydarłam się na cały ogród. Wszyscy spojrzeli na mnie. Westchnęłam- nie mamy już nic do omówienia, poza tym że proszę was o ciągłe monitorowanie terenów watahy i o to, abyście gdy was wezwę pojawili się bez chwili wahania... teraz błagam was, idźcie już, bo rozniesiecie jedyne co mi po matce zostało.
~*~*~
-A po cholerę mi się tłumaczysz?- spojrzałam na nią z dezaprobatą
-Bo chcę polepszyć sytuację- gdy mówiła parę ostatnich słów, spojrzałam jej w oczy przez co mówiła je bardzo nie pewnie
-Ale przecież nic się nie stało, to twoje życie, a ono mnie gówno obchodzi, rób co chcesz. Jak dla mnie możesz nawet teraz pójść do Marsa i dać mu dupy... ja to zleję ciepłym moczem! Nie odpowiadam za was wszystkich,w szczególności, że wy wszyscy nie szanujecie tego, że chcę wam pomóc że się staram!- chciała mi przerwać, ale spojrzałam na nią groźnie i momentalnie zamilkła-Albo nauczycie się mówić mi wszystko co istotne, albo pójdę i nie wrócę, zostawiając was samych na pastwę Marsa! Nauczcie się mi pomagać, nie zostawiajcie mnie z tym samą, bo to co robię dla was nie jest w moim interesie, wasze życie powinno mnie gówno obchodzić i tak jest... ale wiesz jestem tu, żeby pokazać temu pojebanemu Bogowi Marsowi, że jestem silniejsza niż mu się wydaje, że umiem pracować z innymi, że udało mi się osiągnąć coś, co ten debil od zawsze nie umiał pojąć... więc nie utrudniaj mi roboty, a zawsze będzie miło i zabawnie.
<Lysteria?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz