niedziela, 1 lutego 2015

Od Caspiana c.d. Tyvsy

-A powiedz mi czego się boją? Bo może ja nie rozumiem ich strachu-alfa uśmiechnęła się do mnie szyderczo. Od razu przed oczami stanął mi okropny stwór nawiedzający lochy. Momentalnie się skrzywiłem.
-Hmmm... jeśli opowiedziałbym ci to, po prostu wyśmiałabyś mnie, albo zrobiła coś o wiele gorszego, ale jeśli pokazałbym ci to, musiałabyś uwierzyć-powiedziałem z powagą. Wadera przeskanowała mnie wzrokiem, próbując odgadnąć o co mi chodzi. Uśmiechnąłem się tajemniczo.
-Dobrze, to pokazuj.
-Eee... problem w tym, że...-nagle do głowy wpadł mi pewien plan-Spotkajmy się przy wejściu do lochów za dwie godziny-tyle czasu raczej powinno mi wystarczyć.
-Najpierw powiedz mi o co chodzi-warknęła Tyvsa, gdy wychodziłem z pokoju.
-Zobaczysz-zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi. Już sobie wyobrażałem, jak ją tym wściekłem.

☾☼☽

Pół godziny później, uzbrojony w metalową zbroję stałem przy pomieszczeniu dla personelu. Zapukałem.
-Proszę-zza drzwi rozległ się nieśmiały głosik znanej mi już wilczycy. Cicho wszedłem. Powitało mnie westchnienie kilku wader.
-To ty! Dziękuje, że mi pomogłeś. Wtedy, kiedy płakałam-wykrzyknęła wilczyca.
-Drobiazg-wzruszyłem ramionami-Właściwie jak masz na imię?
-Jestem Lynn-wilczyca wyciągnęła do mnie łapę.
-Caspian-odwzajemniłem uścisk- A wy?-spytałem się wader siedzących na kanapie. Zaskoczone, że zwróciłem na nie uwagę, wstały.
-Nazywam się Evie, a to jest Lise- przedstawiła jedna z wader. Druga, stojąca obok niej skinęła głową.
-Miło mi- uśmiechnąłem się. Evie się zarumieniła-No, ale wracając do celu mojej wizyty, jest tu może jakichś strażnik?
-Eee... Collin powinien obchodzić wartę obok kuchni-wyjaśniła Lynn. Ruszyłem do drzwi.
-Dzięki, rzuciłem za sobą. Znów znalazłem się przed tym przeklętym obrazem. Szybko zakryłem łapą oczy, odgradzając się od nadejścia fali rodzinnych wspomnień, lecz te wróciły, sprawiając, że się zachwiałem. Cicho przekląłem i złapałem równowagę. Zacząłem biec, starając znaleźć się jak najdalej od płótna. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby później je zwiesić i wyrzucić do jeziora albo zakopać. To samo chciałem zrobić ze wspomnieniami. Może nie wszystkimi, ale chociaż częścią. Za bardzo przypominały mi jakim idiotą i kretynem jestem. W końcu znalazłem się przy kuchni. Zgodnie ze słowami Lynn, zauważyłem wilka chodzącego po korytarzu.
-Hej!-krzyknąłem do niego. Zaniepokojony zatrzymał się i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem- Masz może chwilę?
-Zależy o co chodzi- zilustrował mnie wzrokiem. Przewróciłem oczami.
-Posłuchaj, musi pójść ze mną do lochów. TERAZ. To sprawa życia i śmierci- strażnik uniósł brew.
-Taaak? A jaka to spra...-złapałem go za łapę i ruszyłem w stronę podziemnego więzienia. Wilk wyrywał się, lecz trzymałem go mocno. W końcu dociągnąłem go do wejścia do lochów.
-Co ty wyprawiasz?!-krzyczał.
-Zamknij się i chodź-warknąłem. Zdumiony, nie stawiał oporu i dał się wprowadzić przez olbrzymie, skrzypiące wrota. Otrząsnął się dopiero, gdy je zatrzasnąłem. Powoli zacząłem iść wgłąb ciemnego korytarza.
-Jesteś normalny?! Zaraz zakuję cię w kajdany i wsadzę do jednej z tych celi!-groził. Ojej, jak bardzo się boję... powoli zaczynałem mieć go dość. Nagle zatrzymałem się i stanąłem naprzeciwko niego.
-Posłuchaj, ogarnij się i przestań narzekać. Robię to wszystko dla twojej koleżanki, Lynn.
-Lynn? Czemu akurat dla niej?
-Dowiesz się w swoim czasie, a teraz wypatruj wielkiej, okropnej istoty z żółtozielonymi oczami.
-Zaraz. Co?!-jego mina była bezcenna. W normalnej sytuacji zacząłbym się śmiać, lecz teraz nie miałem ochoty na żarty. Minąłem go bez słowa.
-Czekaj!-w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Nagle wokół nas rozległ się potworny ryk. Przykucnąłem i pociągnąłem za sobą przerażonego strażnika.
-C-co to było?-spytał z wybałuszonymi oczami. Uciszyłem go.
-Dobra. Przygotuj klucze, spróbuję zagonić go do celi, a ty szybko ją zamkniesz, okej?-szepnąłem po chwili. Wilk gwałtownie się podniósł.
-Masz mi w tej chwili wyjaśnić co się dzieje!-wykrzyknął na całe lochy. Skrzywiłem się.
-Oszalałeś?! Przez ciebie zaraz tu przyjdzie i nas pożre!-zganiłem go szeptem. Nagle zapatrzył się w jakiś punkt po prawej. Otworzył pysk ze zdumienia, a oczy miał jak wielkie spodki. Odwróciłem głowę. Z jednej z cel patrzyły na nas żółtozielone, błyszczące ślepia. Momentalnie napiąłem mięśnie. Chciałem uciec i schować się pod kołdrą w moim przytulnym, bezpotworowym pokoiku, ale przecież to byłoby za proste. W dodatku nie poczułbym tej cudownej adrenaliny płynącej w moich żyłach. Zmrużyłem oczy.
-Wyjdź poczwaro i pokaż na co cię stać!- kurde, to zabrzmiało jak wyjęte z jakiegoś dennego filmu przygodowego. Dziwiąc samego siebie uśmiechnąłem się pod nosem. Bestia zrobiła krok w moją stronę, a ja natychmiast oprzytomniałem. Przyjąłem postawę obronną i skupiłem się na miejscu, gdzie powinna znajdować się reszta jego ciała. Niestety, widziałem tylko czarną mgłę. Szkoda, że nie jestem prawdziwym superbohaterem... Stwór stawiał kolejne kroki i był już niecałe 5 metrów ode mnie. 4. 3. Widziałem już całe jego ciało. Nie był on mutantem wilkołaka, żaby i nawrota, jak mówiła legenda, tylko wilkołaka i byka. Miał ogromny pysk, z którego ciekła mu ślina. Zza uszu wystawały mu dwa, twarde jak kamień rogi. Jego klatka piersiowa przypominała ludzką, ale strasznie owłosioną. Stał na dwóch, masywnych, byczych nogach. Odziany był w mały kawałek materiału, zwisający mu na pasie i zasłaniający jego klejnoty. Po raz kolejny się uśmiechnąłem. Co jest ze mną? Właśnie stoję twarzą w twarz ze śmiercią i co robię? Uśmiecham się? Potrząsnąłem głową i maksymalnie wyciągnąłem pazury. To będzie ostra walka. Byko-wilkołak zaszarżował i ruszył prosto na mnie. Zrobiłem unik. Rogi potwora o włos mnie minęły. Wściekły stwór zaryczał i ponowił próbę. Tym razem oberwałem w bok, ale udało mi się wskoczyć na jego grzbiet i wgryźć się mu w kark. Mocnym szarpnięciem zrzucił mnie na podłogę. Upadłem prosto na zraniony bok. Zasyczałem.  Nagle usłyszałem trzask zatrzaśniętych drzwi. A niech to szlak! I cały mój plan diabli wzięli. Strażnik właśnie dał nogę zostawiając mnie sam na sam z tą krwiożerczą bestią! Nagle nasunęła mi się myśl "A więc tak umrę". Już drugi raz odkąd wyruszyłem z rodzinnego domu.
-Nie! Umrę wymarzoną śmiercią w moim wymarzonym domu z moją wymarzoną partnerką!-krzyknąłem do potwora i zebrałem siły. 3. 2. 1. Wstałem. Towarzyszył temu przeszywający ból rany. Zdążyłem zrobić kilka kroków w stronę bestii, zanim ta znowu zaszarżowała i wbiegła we mnie popychając mnie w stronę najbliższej ściany. Gruchnąłem o twardy tynk, a rogi zaczęły tworzyć głębokie szramy na moim ciele. Wrzasnąłem. Zacząłem się szamotać i drapać napastnika ostrymi jak brzytwa pazurami. Bezmyślna kreatura odsunęła się, a ja znowu wspiąłem się na jej grzbiet. Tym razem objąłem jej szyję łapami i gryzłem ją niemiłosiernie. Poluzowałem uścisk i wbiłem pazury pod skórę bestii. Bezmyślne stworzenie okazało się nie być aż tak bezmyślnym i zaczęło uderzać o ściany chcąc mnie zwalić. Po trzecim grzmotnięciu nie czułem już swojego ciała, a w uszach mi dzwoniło. "A więc to tak umrę..." Nagle bestia zwiotczała i upadła, na moje nieszczęście, plecami do ziemi gniotąc mnie. Wydałem ostatni jęk rozpaczy i zamknąłem oczy. Przez mgłę usłyszałem krzyk Tyvsy i zemdlałem.

<Tyvsa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz